Kilka miesięcy temu zamarzyłam o chrupiących, wypieczonych przysmakach z wakacji. Niemiecka sieć sklepów najpewniej czytała mi w myślach, ponieważ po kilku dniach podczas zakupów, moim oczom ukazała się gofrownica z Lidla. Nie zastanawiałam się długo, a model w miętowej kolorystyce jeszcze tego samego wieczoru został rozpakowany. Oto recenzja sprzętu Silvercrest, który piekielnie mnie zawiódł.

Każdemu lato kojarzy się z czymś innym, gdy mowa jednak o przekąskach, królują rozmaite desery – w tym gofry. Nie ukrywam, jestem ich wielką fanką, tak więc często przyrządzałam je nawet w domowym zaciszu. Korzystając ze starszego sprzętu, doszłam do perfekcji – nawet w wersji wegańskiej i bezglutenowej wychodziły przepyszne. Niestety po awarii poprzedniego urządzenia, pozostawało mi tylko wspominać… do czasu. Gdy całkiem przypadkiem w moje ręce trafił jeden z modeli Silvercrest, do kasy niemal poszybowałam. Niestety, efekty nie wyglądają tak kolorowo, jak gofrownica z Lidla. Dziś podzielę się plusami i minusami, które przyszło mi przełknąć po zakupie SWEW 750 4C.

Gofrownica z Lidla, recenzja Silvercrest SWEM 750 4C – pierwsze wrażenia

Jak wspomniałam na początku, sprzęt kupiłam w stacjonarnym sklepie w zeszłym roku. Przyznaję, że tego typu zakupów dokonuje nieco bardziej impulsywnie, niż online. Nie ma aż tyle czasu na ewentualnie zapoznanie się z ofertą konkurencji, porównanie parametrów i przeanalizowanie opinii, ale strzał dopaminy bierze górę. Skusił mnie fakt, że nie będę musiała oczekiwać na wysyłkę, a uwielbianym deserem będę mogła cieszyć się jeszcze tego samego wieczoru. Przejdźmy jednak do konkretów i specyfikacji.

Gofrownica z Lidla znana pod nazwą SWEM 750 4C jest sygnowana logo Silvercrest. Mam w swoim domu już kilka urządzeń, tak więc jest to dla mnie w miarę zaufana marka własna. Budżetowa, ale konkurencyjnością oferty niejednokrotnie wygrywa. Samo urządzenie cechuje się mocą 750 Wat, przy standardowym napięciu (220-240 V). Nie posiada panelu sterującego lub ewentualnych ustawień mocy, tak więc z pozoru wydaje się być bajecznie proste w obsłudze. Stan pracy możemy śledzić jednak poprzez obserwację dwóch kontrolek, które znajdują się na górze urządzenia. Zamknięcie nie różni się od większości sprzętów i działa za pomocą klipsa.

W zestawie znajdują się aż 3 wymienne płyty grzewcze, a mowa tu o formie do klasycznych gofrów, donutów (a innymi słowy – pączków z dziurką) oraz zabawnych kształtów. Jak udało mi się ustalić, ta ostatnia może nieco różnić się w zależności od wydania. Innymi słowy, 3 w 1 – tak też reklamowana była gofrownica z Lidla. Przyznajcie, tak wiele funkcji w jednym urządzeniu brzmi jak marzenie! Zwłaszcza, że niekoniecznie musimy używać wyłącznie ciasta na tradycyjne gofry.

Jak wiadomo, wiele tego typu urządzeń wymieniamy głównie z uwagi na zdartą powłokę. W tym modelu, zastosowano typ antyadhezyjny ILAG. Nie sposób nie wspomnieć o designie, który jak na tak niską cenę, prezentuje się całkiem ciekawie. Do wyboru mamy 3 wersje kolorystyczne (ja postawiłam na miętę), jedyne co zdobi korpus to stalowy panel z kontrolkami oraz czarne logo Silvercrest. Mawiają, że nie Prada zdobi człowieka, a prawda więc sparafrazuję to na określenie zadowolenia z użytkowania i… do dzieła.

Gofrownica z Lidla na polu bitwy! Czas, start

Jak w przypadku niemal wszystkich tego typu sprzętów, w pierwszej kolejności należy umyć płyty, dokładnie osuszyć i przeprowadzić pierwsze uruchomienie (bez składników). Unikniemy wówczas ewentualnych nieprzyjemnych zapachów podczas pracy z ciastem wewnątrz. Tuż po, odczekałam do wystygnięcia i dokładnie naoliwiłam formę oliwą z oliwek. Spray jest tu najpewniej najlepszym rozwiązaniem, ewentualnie użycie pędzelka silikonowego lub ręcznika papierowego. Nadmienię, że wszystkie ciasta, które podczas testów trafiły do urządzenia były sprawdzone wcześniej (nie chciałam eksperymentować, aby uniknąć ewentualnych rozczarowań wobec konsystencji).

Klasyczne gofry

Na pierwszy ogień trafiły tradycyjne, uwielbiane gofry – w przypadku tej formy, mają one raczej kształt kwadratu. Gofrownica z Lidla została podłączona, a ja oczekiwałam aż dostatecznie się nagrzeje (informują o tym kontrolki). Po kilku minutach wlałam ciasto, szybko przymknęłam urządzenie i czekałam, jak na start samolotu. Zgodnie z zaleceniami, dałam im około 5 minut – strzeżcie się, przed zaglądaniem do środka w trakcie. Może skończyć się to rozwarstwieniem, a efektem finalnym będzie breja w koszu. Niestety, mimo unikania tego typu błędów, efekt nie był do końca zadowalający. Owszem, ciasto było w teorii podpieczone, ale ani trochę nie przypominało pulchnego gofra (mimo sody i kwasu wewnątrz).

Na deser czekały aż 3 osoby, więc… ponowiłam pracę, tym razem napełniłam formę nieco bardziej. Uznałam, że niedostateczna grubość może wynikać ze zbyt małej ilości wewnątrz. Choć urządzenie było nagrzane, wokoło zaobserwowałam wyciekające krople ciasta. Odczekałam chwilę dłużej niż za pierwszym razem, choć para wydobywająca się z urządzenia upewniła mnie, że to już czas. Niestety, ponowne rozczarowanie. Chrupiące, smaczne ale dość liche… Eksperyment ponawiałam kilkakrotnie, wraz z ewentualnymi zmianami w zakresie mąki i proporcji. Niemniej, do nadbałtyckich gofrów brakowało im wiele i wcale nie mówię tu o cenie.

Na tym etapie poczułam już lekkie rozczarowanie, choć jak to mawiają – nie od razu Rzym zbudowano. Metodą prób i błędów, na pewno uda się wypracować ideał. Możliwe, że gofrownica z Lidla nie spełniła moich oczekiwań, ponieważ efekt znacząco odbiegał od tego, który udawało mi się uzyskać przy pracy z poprzednim sprzętem.

W ostatniej nadzieji, gofrownica z Lidla została wykorzystana jako grill do naleśników z soczewicy, a nawet tortilli. Tu nie liczyłam jednak na jakiekolwiek wyrośnięcie, a chrupkość – na tę nie mogę narzekać.

Jak gofrownica z Lidla upora się z donutami?

Nie zniechęcając się, po kilku dniach wzięłam się za przekąskę w formie małych pączusiów z dziurką. Przygotowałam dwa rodzaje ciasta – na słodko i na wytrawnie. W jednym z nich znajdowała się soda, w drugim zaś proszek do pieczenia (aby ustalić, która wersja okaże się bardziej wypieczona). Tu efekt był już znacznie bardziej zadowalający, ponieważ nie doszło do żadnych wycieków po boku urządzenia. Ani jedna wersja nie wyrosła spektakularnie, jednak jak w przypadku poprzedniej formy, jest ona dość płytka. Innymi słowy, trudno ulokować tam większą porcję ciasta.

Aby być całkowicie szczerą, w moim mniemaniu nie są to ani donuty, ani mini pączki. Nazywam je mini naleśnikami, które w czekoladowej wersji są świetnym deserem. Ostrzegam jednak, że ”dziurkę” zalewa cienka warstwa ciasta, co ma związek z niedostatecznym wyrośnięciem reszty w płytkiej formie. Raz skusiłam się nawet na przyrządzenie krążków cebulowych i te wyszły naprawdę całkiem nieźle. Myślę, że to zdrowsza alternatywa dla smażenia ich na głębokim tłuszczu (nie oczekujcie jednak aż tak dużej chrupkości, jak z frytkownicy).

Jak gofrownica z Lidla upora się z zabawnymi formami?

Ostatnią propozycję, jaką oferuje gofrownica z Lidla potraktowałam tak, jak rzekome donuty. Nie miałam zbyt wielkich nadzieji, jednak zmotywowana do działania, naoliwiłam foremki i przygotowałam ciasto. Tu obawiałam się jednego – problemów z ewentualnym wyciągnięciem figurek. Ich kształty są dość fikuśne, więc przy niedostatecznie chrupkim cieście, może być różnie. Dla pewności, do środka dodałam kilka dodatkowych kropel oliwy z oliwek.

Czas przyrządzania był znacznie krótszy, ponieważ oscylował w granicach 2,5-3 minut. Niestety, kilka figurek nie udało się wydobyć bez szwanku. Reszta wydawała się ku zaskoczeniu dość pulchna, jednak ciasto opadło chwilę po nałożeniu na talerz. Czy było smacznie? Tak, czy powtórzyłam ten eksperyment? Nie. Dodam jednak, że nie z powodu lenistwa i odrazy, a trudności z myciem płyt, przy jednocześnie stosunkowo małej ilości przyrządzonych figurek. Na uwagę zasługuje jednak możliwość mycia w zmywarce, co może okazać się dużym ułatwieniem. Niestety nie upamiętniłam stworków z urządzenia, ale to dlatego, że błyskawicznie zniknęły z talerza.

Gofrownica z Lidla – wnioski po testach

Tytuł to nie clickbait, naprawdę żałuję. Z drugiej strony, za późno na oddanie sprzętu (był przecież użytkowany), a niezadowolenie z efektów nie daje mi prawa do reklamacji. Nie chodzi nawet o pieniądze, ponieważ gofrownica z Lidla była dostępna w dość atrakcyjnej cenie. Sprzęt zajmuje miejsce, a jednocześnie wyrzucenie w teorii sprawnego urządzenia pozostawia we mnie pewien niesmak. Sprzedać? Oszczędzę nerwów przyszłym właścicielom, kupić nowy? Gdzie ja to schowam? Niestety sytuacja pokazuje, jak ważne są przemyślane zakupy, zapoznanie się z opiniami i porównanie parametrów technicznych z konkurencją. O wiele tańsze modele, wypadają względem specyfikacji znacznie lepiej.

Gofrownica z Lidla nie podołała, ale dlaczego?

Nie chciałabym, aby recenzja wypadła jako popis malkontencki, a że jestem dociekliwa – starałam się ustalić przyczynę niedogodności. Uważam, że głównym zarzutem może być tu dość niska moc (przypomnę, 750 Wat). Wiele modeli z niskiej półki cenowej deklasuje SWEW 750 C4 w przedbiegach. Mimo, że ciasto zawsze trafiało do rozgrzanej gofrownicy, nigdy nie urosło tak, jak powinno. Mimo, że przestrzegałam zalecanego czasu, a gotowość potwierdzały lampki kontrolne. Wyglądało to tak, jakby czas oczekiwania był zbyt krótki, aby przy tej mocy zdziałać cuda. Wystarczy pod tym kątem porównać m.in. Łucznika, Adlera czy Camry. Owszem, nie posiadają zmiennych form, ale na ile są one must have, jeśli sprzęt nie działa tak, jak tego oczekujemy?

Drugim powodem, który może przyczyniać się do przeciętnych rezultatów jest pojemność. Myślę, że problem stanowi wymierzenie form, które są dość płytkie. W przypadku przygotowanych wcześniej składników, gofrownica z Lidla działa jak należy. Wystarczy jednak, że ciasta będzie nieco więcej (w celu uzyskania pulchniejszych gofrów), a znajdzie się poza sprzętem. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że nie próbowałam. Gęstsze, bardziej lejące, mniej płynu, inna mąka, dłuższy proces pieczenia – efekty były różne. Zdarzało się, że belgijskie gofry poza chrupiącym wyglądem, były surowe wewnątrz.

Osobiście wolałabym, aby gofrownica z Lidla posiadała wyłącznie jedną płytę, jednak przy jednoczesnym dopracowaniu parametrów. Mini oponki mogę zrobić na patelni, a do figurek użyć foremek do pierników – efekt byłby zapewne lepszy, niż to, co oferuje SWEW 750 C4. Czy moja recenzja oznacza, że nikt nie powinien pokusić się o ten zakup? Niekoniecznie. Każdy z nas ma inne preferencje, również w zakresie wypieku gofrów. Uważam jednak, że warto mieć na uwadze powyższe aspekty, aby nie narzekać na nieszczęsne gofry, a raczyć się ich najlepszą wersją.

Gofrownica z Lidla – cena, dostępność

Model SWEW 750 C4 jest aktualnie dostępny w internetowym sklepie Lidla w cenie 149 zł. Produkt znajdziesz pod tym linkiem. Co ciekawe, tańszą alternatywą jest wersja SWEW 75 0 D2 o tożsamych parametrach – różni się najpewniej wyłącznie jedną z form. Jej koszt wynosi 129 zł, więcej szczególów znajdziesz tutaj.

Materiał zawiera linki partnerskie.

Moja obecność w redakcji Think-About oraz 3D-Info wiąże się z wieloma aktywnościami w zakresie działań komercyjnych. Na co dzień uczestniczę w procesach sprzedażowych, bliscy są mi również nasi partnerzy. Marketing jest moją pasją od wielu lat, co bezpośrednio wiąże się również z pozyskaniem wyższego wykształcenia w tymże kierunku. Realizacja tak obszernych działań pozwala niemal codziennie szukać nowych wyzwań. Z przyjemnością pobudzam do pracy szare komórki, gdy pora na dozę kreatywności oraz wykazanie się znajomością realnych oczekiwań marek, które zamierzają współtworzyć specjalne projekty u boku redakcji. Znalezienie wspólnego celu oraz wypracowanie dedykowanych rozwiązań bywa niezwykle satysfakcjonujące. Rola Sales Managera nie jest więc skupiona tylko na zagadnieniach z zakresu e-commerce ale również kontaktach z ludźmi. Otwarcie na potrzeby drugiej strony jest kluczowe, aby realizacja była zarówno atrakcyjna, jak i wartościowa. Wspólnie z redaktorami redakcji mogę poszerzać swoją wiedzę również w zakresie technologii, nowoczesnych rozwiązań, a nawet AGD.   Moja przygoda w T-A oraz 3D-Info trwa stosunkowo krótko, jednak sama podróż w to miejsce rozpoczęła się blisko 8 lat temu. Wówczas pasją stała się komunikacja, social media, reklama oraz e-commerce. Dotychczas zajmowałam się komercjalizacją treści, prowadzeniem kampanii z wykorzystaniem mediów społecznościowych, fotografią, a także m.in. drobnymi działaniami z zakresu Google Ads i cross-marketingu. Dzięki zdobywaniu doświadczenia w wielu sektorach, jest mi łatwiej zrozumieć potrzeby partnerów.   Na co dzień w dalszym ciągu rozwijam swoje kompetencje w wyżej wymienionych kategoriach, choć największą frajdę przynosi mi fotografia oraz grafika. Niezwykle bliska jest mi również muzyka, co niejako wiąże się z moim artystycznym usposobieniem. Nie jest mi obca troska o dobrostan zwierząt, walka o ich prawa i należyte traktowanie. Dążę do wyznaczonych sobie celów i nie cofam się, gdy na horyzoncie pojawiają się niedogodności losu.