Do samych komiksów mam swoje uprzedzenia. Dużo bardziej skłaniam się jednak w kierunku mangi, którą czytałam się w liceum. Jednak rzadko sięgam po papierowe edycje, częściej sięgając po książki. Jednak nie potrafię się powstrzymać, gdy widzę tytuł dobrze mi znany i lubiany. Tym razem padło więc na 'Miasteczko Halloween’ Tima Burtona, więc bardzo chciałam napisać o nim recenzje.
Takiej kreski dawno nie widziałam
Skusiłam się na ten tytuł ze względu na okładkę. Myślałam, że jest to kolorowy komiks, jednak gdy tylko zobaczyłam okładkę od tyłu, wiedziałam, jakiego stylu się spodziewać. Czytamy tutaj od końca i od lewej do prawej. Zapewne dla osób, które nie miały do czynienia z mangami, może to być na początku mylące. Ale mózg szybko się przestawia, i szybko pochłaniamy kolejne segmenty.
Kreska tutaj jest bardzo cienka i wyraźna, z polami koloru uzyskanymi poprzez kropkowany patern. Wygląda to dobrze, jednak dla mnie nie oddaje to filmu. Ekranizacja została wykonana poklatkowo z kukiełek wykonanych z plastycznego tworzywa. Wolałabym więc malowaną kreskę albo chociaż miększą.
Fabuła? A oglądaliście film Miasteczko Halloween?
Jeśli oglądaliście, to nie dowiecie się niczego nowego. Jest to po prostu przełożona fabuła. Jeżeli pamięć mnie nie myli, to jest to w zasadzie 1:1. Oczywiście nie mamy tutaj wszystkich pełnych dialogów czy piosenek, ponieważ tomik ma 168 stron i jest w formacie A5.
Mamy tutaj więc standardową historię Miasteczka Halloween, którą lepiej obrazuje oryginalna nazwa przetłumaczona na polski jako „Noc przez Bożym Narodzeniem”. Król Halloween, czyli Jack Szkieleton, przebiera się w noc duchów i potworów za stracha na wróble z dyniową głową. Następnie się podpala i zaczyna się wielkie świętowanie. Znudzony jednak monotonią, wyrusza w świat, a jego droga prowadzi do krainy Bożego Narodzenia. Co dalej? Nie zdradzę, ale koniecznie zapoznajcie się albo z komiksem, albo filmem. Jest to bardzo przyjemne doświadczenie.
Kupione sercem – Podsumowanie
Komiks nie jest pierwszą rzeczą w mojej prywatnej kolekcji tego filmu. Leży obok figurki i pluszowego szkieletu. To takie miejsce w moim mieszkaniu, które zarezerwowane jest na bibeloty zbierające kurz. Jednak za nic z niego nie zrezygnuję, bo mam tylko kilka tak ulubionych dzieł.
Czy kupiłabym kolejną odsłonę tego komiksu? Tak, ale jedynie z powodu, że sprawia mi satysfakcję ich posiadanie. Tak jak niektórzy zbierają szczęśliwe słonie czy zabytkowe zapalniczki. Jednak fakt, że fabuła jest wierną kopią filmu, trochę mnie rozczarował. Oczywiście jest to w pełni uzasadnione, jednak znając tak dobrze fabułę, nie czułam żadnej ciekawości w czytaniu. Zwłaszcza że mamy tutaj mniej treści z powodu zredukowanych dialogów.
Największym moim zarzutem jest tutaj brak piosenek, których jest w filmie aż 21 i które lubiłam śpiewać pod nosem. Film po prostu ich pełen, a przecież wystarczyło poświęcić im po jednej stronie, gdzie tekst byłby otoczony przez grafiki.
Podsumowując krótko: jeśli jesteś fanem filmu, warto zakupić ten komiks jako fajny i niedrogi gadżet. Jeśli nie chcesz oglądać filmu, ale interesuje cię historia, również warto go kupić. W każdym innym przypadku, nie jest to wartościowy zakup. Gdybym miała ocenić film na 10/10, to komiks, ze względu na sentyment, dostałby ode mnie 4/10.