Często podróżuję z booking.com, ale tym razem zdecydowałam, że już nigdy nie będę rezerwować inaczej. Lubię samodzielnie planować moje podróże. Niezależnie od tego czy jest to drugi koniec Polski, czy drugi koniec świata. Sama znajduję dojazd i nocleg w miejscu, które wyda mi się najciekawsze. Jednak za moją odwagą stoi pewność siebie, że nic złego się nie stanie. Opowiem wam, dlaczego, bo nie jest to laurka, a podziękowanie za ratunek w kłopotach.
Trudno zrezygnować z przyzwyczajeń i biur podróży?
Oczywiście bardzo wygodnie jest jechać na wycieczkę zorganizowaną. Moje dzieciństwo właśnie tak wyglądało. Co wakacje wyjeżdżaliśmy całą rodziną do ciepłych krajów, a zimą odkrywać nowe stoki narciarskie.
Cieszę się, że poznałam dzięki temu pół świata, ale nie wspominam tego jako coś super relaksującego. Spędzaliśmy na lotnisku sporo czasu, czekając, aż nasze biuro wycieczkowe załaduje nas w autokary. Później była chwila niewiadomej czy hotel i wyżywienie będą na relaksującym poziomie. Niestety jedzenie rzadko było smaczne, a wycieczki wspominam jako tłoczne. Takie tuptanie gęsiego za przewodnikiem. Wiem, że część osób lubi all inclusive, ale ja się do nich nie zaliczam. Nie jest to ani odprężające, ani smaczne, ani tanie. Dlatego jak tylko się usamodzielniłam, sama zaczęłam planować nasze wycieczki.
Pierwsza wycieczka. Trochę nieodpowiedzialnie
Mój budżet na pierwszy wyjazd wynosił tysięcy pięćset złotych, było to w 2011 roku, gdy byłam jeszcze pracującą studentką. Kombinowałam więc, jak się tylko dało. Nocleg znalazłam na lokalnej Bułgarskiej stronie i padło na małe miasteczko niedaleko Burgas.
Telefonicznie łamanym rosyjskim dogadałam się z wybranym hotelikiem, a podróż po taniości odbyliśmy przez BlaBlaCar. Pamiętam, że zarówno moi rodzice jak i rodzice mojego partnera odprowadzali nas wzrokiem pełnym niepokoju. Szczególnie gdy już wsiadaliśmy do pociągu, aby dojechać w miejsce, z którego całkiem obcy człowiek zawiezie nas na wakacje.
Nie było jednak strasznie. Patryk, który był naszym kierowcą, jechał do Burgas, gdzie jego rodzice kupili apartament. Musiał do nich dojechać autem ze względu, że rodzice zażyczyli sobie, aby przywiózł pralkę. Poza nią całe auto miał wolne i nie chciał w tak długą podróż wybrać się samemu.
Wycieczka była szalona, gdyż jechaliśmy ciągiem praktycznie bez postoju. Dzięki temu już w południe kolejnego dnia byliśmy na miejscu. Okazało się, że nasza telefoniczna rezerwacja nie udała się w 100%, bo spodziewano się nas dzień później. Na szczęście gospodarze, jedni z milszych ludzi, jakich poznałam, szybko dogadali nam nocleg u sąsiadki.
Docelowy pokój, w którym spędziliśmy wakacje, miał własną łazienkę oraz balkon, jednak brak klimatyzacji. Można było to wybaczyć, bo płaciliśmy za noc 4 euro, i to już za 2 osoby. Był to dla nas super magiczny wyjazd, który najczęściej wspominamy. Jednak nie obeszło się, bez problemu.
Nie były to jeszcze czasy ujednoliconego roamingu, więc na korzystaniu z telefonu oszczędzaliśmy jak szaleni. Dowiedzieliśmy się więc w ostatniej chwili, czyli dzień wcześniej, że autobus powrotny z Burgas zmienił godzinę odjazdu. Był to niebanalny problem, gdyż z naszym miasteczku taksówki zaczynały pracować od szóstej, czyli dokładnie o tej godzinie co odjeżdżał autobus. Natomiast czas dojazdu lekką ręką wynosił pół godziny. Na szczęście gdy gospodarz zobaczył nasze skrzywione miny po powrocie z plaży, zaoferował, że sam nas zawiedzie. Dzięki temu wszystko się udało. Lilka godzin mieliśmy jednak duszę na ramieniu.
Wraz z normalnym budżetem pojawiło się pragnienie bezpieczeństwa
Kolejny wyjazd planowałam już w oparciu o tanie linie lotnicze. Padło więc na Kręte, z której później przetransportowaliśmy się do Albanii. To był pierwszy zagraniczny hotel, jaki znalazłam przez Booking. Był to również jeden z dwóch hoteli w okolicy, więc dużego wyboru nie było. Zdjęcia wyglądały ładnie, a opinie były zachęcające. Gdy wysiedliśmy ze statku i zaczęliśmy iść w kierunku naszego adresu, ogarniał nas lęk. Okolica nie wydawała się tak atrakcyjna jak na zdjęciach. Jednak gdy tylko minęliśmy bramę hotelu, okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę.
Pokój był nowoczesny i dobrze wyposażony. Hotel serwował pyszne śniadania, a własna plaża pozwalała na relaks, do jakiego byłam przyzwyczajona na all inclusive. Właściciel szczycił się dobrą oceną z Bookingu i widać, że było to dla niego ważne, aby kolejne opinie, pozostawione przez turystów były równie wysokie.
Organizując samemu wyjazd, miałam dużo więcej możliwości. Wypożyczyliśmy wtedy auto i zwiedziliśmy dobre pół Albanii, mając za przewodnika Google Maps, które wskazywało na lokalne atrakcje. To było dla mnie super odkrycie, bo dzięki temu zobaczyliśmy kilka opuszczonych przez duszę kościółków i zamków, nie stojąc w kolejkach do oklepanych już miejsc. Dodatkowo codziennie zmienialiśmy knajpki, smakując lokalnej kuchni.
Bądźmy szaleni, jadę bez rezerwacji
Od dawna marzę o tym, aby udać się w podróż kamperem. Ale póki nie będę miała dość czasu i pieniędzy na jego zakup to postanowiłam pozwiedzać Rumunię autem. Dzięki kilkuletniej współpracy z Nissanem dostaliśmy na dwa tygodnie auto terenowe i ruszyliśmy w trasę. Nie mieliśmy konkretnego celu podróży. Założeniem było zwiedzić wesoły cmentarz, młyńskie koło w kopalni soli i oczywiście zamek Drakuli. Następnie chcieliśmy kilka dni poopalać się nad morzem, po czym wrócić do Polski.
Ustaliliśmy, że będziemy zwiedzać po drodze wszystko, co wyda nam się ciekawe. Znowu mając za przewodnika atrakcje z Google Maps, nie wiele myśląc ruszyliśmy. Ze względu na to, że nie wiedzieliśmy ile czasu będziemy zwiedzać, ustaliliśmy, że mniej więcej o 17:00, będziemy rezerwować nocleg oddalony o tyle, abyśmy dotarli do niego około 20. Niektórym pomysł wydawał się szalony, ale to były znowu niesamowite wakacje. Z żadnym hotelem nie miałam problemu, co więcej w większości mieliśmy śniadania, więc nie musieliśmy się zastanawiać, co zjemy przed wyruszeniem w podróż. To właśnie duży atut Booking, bo mogłam na mapie oceniać oddalenie hotelu na oko.
W ten sposób kompletnie nie planując, trafiliśmy do nadmorskiego miasteczka, które lokalnie uważane było za lokalizację premium. Jednak ze względu na to, że rezerwowaliśmy dzień przed przyjazdem, cena okazała się bardzo atrakcyjna. Wszystkim rekomenduję więc taką przygodę, zwłaszcza w pięknej Rumuni, którą polecam również za nowe drogi oraz przemiłych i nad na wyrost uczciwych ludzi (nawet za leżaki na plaży dostawałam paragony).
Mój pierwszy poważny strach i rezerwacja w Booking
Pisze to siedząc w samolocie lecącym na targi do Barcelony. Jest to wyjazd służbowy, a piękne miasto Gaudiego będę niestety podziwiać tylko na trasie hotel — targi.
Takie wyjazdy lubię planować z wyprzedzeniem. Umówione spotkania nie dają mi bowiem plastyczności spóźnienia. Wyobraźcie więc sobie jaki stres odczułam, gdy niespełna 48 godzin przed wylotem dostałam wiadomość z hotelu, że niestety muszą odwołać moją rezerwację.
Próba argumentacji, że nie będę miała gdzie spać, skończyła się niemiłą odpowiedzią, abym szukała dalej i coś znajdę. Włos zjeżył mi się na głowie. Czując ogromny stres i niemoc, zadzwoniłam na infolinię Bookingu. Przemiły konsultant wytłumaczył mi, co się dalej stanie i zapewnił, że nie mam powodów do obaw.
Dostałam obietnicę, że od razu zlecą zwrócenie zapłaconej dotychczas kwoty i w przeciągu kilku minut wyślą mi na wiadomość z propozycją zastępczego noclegu. Konsultant dopytał mnie, co jest dla mnie ważne w rezerwacji. Po uzyskaniu informacji, że jest to lokalizacja blisko targów, obiecał od razu zająć się sprawą. Przy okazji przepraszając mnie za niedogodności i zapewniając, żebym się o nic nie martwiła. Faktycznie po około 10 minutach po rozłączeniu rozmowy, dostałam instrukcję postępowania i proponowany nocleg.
Niestety nie udało mi się szybko zarezerwować, więc ponownie zadzwoniłam na infolinię. Odebrał inny konsultanta, ale równie miły wysłał mi kolejną lokalizację. Niestety tym razem była to druga strona miasta. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że za drugim razem nie podkreśliłam wagi lokalizacji. Przy trzecim telefonie, konsultant już bez rozłączania się ze mną zaczął szukać zastępczego noclegu, podając od razu adres, abym mogła się upewnić, że będzie mi odpowiadał. Po chwili dostałam link w wiadomości i zarezerwowałam docelowy nocleg.
Na moment rezerwacji nie dostałam jeszcze zwrotu, a musiałam zapłacić za kolejną rezerwację z mojego konta. Jednak niecałe 24 godziny później, kwota za pierwszą rezerwację wróciła na mój rachunek. Natomiast różnicę między odwołanym hotelem a nowym, która wynosiła około tysiąc pięćset złotych, dostałam od Booking dzień po powrocie do Polski.
Rzadko spotyka mnie w życiu taka przykra sytuacja z tak miłym rozwiązaniem. Wraz z pojawieniem się problemu, w pierwszym odruchu szukałam jakichś podpowiedzi w sieci. Niestety znalazłam tylko fora internetowe. Dlatego postanowiłam spisać tutaj moje przygody, które upewniły mnie, że Booking daje mi zarówno swobodę podróżowania, jaką lubię jak i bezpieczeństwo, które pozwala mi spokojnie planować kolejne przygody. Wiem, że nie spotka mnie nic złego i że nie zostanę bez pomocy.
Oczywiście trzeba pamiętać, że nic nie jest na świecie za darmo. Booking pobiera opłaty od osób, które wystawiają ogłoszenia za ich pośrednictwem. Czasami, gdy znajdzie się bezpośredni kontakt do właściciela, możemy liczyć na niższą cenę. Zdarzyło mi się również, że w czasie pobytu, zaproponowano mi na recepcji opuszczenie ceny jeżeli pozwolę na wycofanie rezerwacji z Bookingu. Ale teraz z perspektywy czasu wiem, że nie chcę ryzykować.